czwartek, 2 listopada 2017

Najgorzej zacząć, czyli wybór zespołu i fotografa/kamerzysty - moje doświadczenie!



Czas przygotowań do ślubu rozpoczęliśmy niedługo po zaręczynach. Od TEGO dnia dzieliło nas niecałe dwa lata, więc wcale nie tak dużo, co wiem teraz a nie wiedziałam wcześniej! Zdawałam sobie sprawę jak prężnie rozwija się branża ślubna i na jak długo przed ślubem trzeba dokonywać rezerwacji. UWAGA: dużym utrudnieniem był dla mnie fakt, iż znajdowaliśmy się w Irlandii i nie było żadnej perspektywy pojawienie się w Polsce w przeciągu najbliższych miesięcy, żeby skonfrontować się czy to z zespołem czy fotografem/kamerzystą, więc zadanie mieliśmy dodatkowo utrudnione. Z perspektywy czasu widzę, że szaleństwem było podejmować się takiego wyzwania i w sumie mieliśmy dużo szczęścia (chyba więcej niż rozumu :P)


Poszukiwania zaczęłam od zespołu. Szperałam na różnych stronach, przesłuchałam dziesiątki wykonań piosenek, obejrzałam mnóstwo filmików na YouTube i nie powiem o mało co mnie nie trafiało. Na palcach jednej ręki można było policzyć zespoły, które faktycznie wpadły mi w ucho, ale wtedy pojawiała się kwestia ceny (6 tys. za zespół? No, thanks!) lub zazwyczaj termin był już zajęty. Zdarzało się też, że zespół nie decydował się na dalsze dojazdy do kilkudziesięciu kilometrów. Uwierzcie mi, że byłam mocno wkurzona pod koniec poszukiwań. W końcu trafiłam na pięcioosobowy band z Zamościa. Obejrzałam filmiki, przesłuchałam playlistę i trzymałam kciuki, aby nie policzyli mi fortuny za dojazd do mojej miejscowości no i, żeby w ogóle mieli wolny termin. Zadzwoniłam. Pogadałam i byłam zachwycona (hmm, może przesadzam). Aczkolwiek nie zaprzeczę, iż rozmowa telefoniczna pozwoliła mi powierzyć im poprowadzenie naszej weselnej imprezy. Udało nam się zarezerwować termin, podpisać umowę przez Internet i wpłacić zaliczkę. Ulżyło mi… do czasu! W rezultacie końcowym, zespół okazał się być hitem. Sama wytańczyłam się za wszystkie czasy i nad ranem nawet zdjęcie butów w niczym nie pomogło, stopy piekły mnie niemiłosiernie. W trakcie zabawy nikt nie siedział za stołem. Moją największą radością był widok gości wyginających się na parkiecie, którzy bardzo sobie kapelę chwalili. Życzę każdemu tak trafionego wyboru jak ten zespół!  

Przyszła kolej na kamerzystę i fotografia i tu popełnia duży błąd, który prawdopodobnie będzie gryzł mnie jakiś czas, ale o tym za chwilę. Oczywiście była powtórka z historii, czyli godziny spędzone przed komputerem. Właściwie wszystkie zdjęcia wydały mi się być takie same. Same zarezerwowane terminy i tu postanowiłam pójść na łatwiznę i tu tkwi cały szkopuł. Skontaktowałam się ze znajomą, aby podała mi na namiary na kamerzystę i fotografa, którzy robili jej ślubny reportaż. Przejrzałam zdjęcia i zobojętniałam. Doszłam do wniosku, że „okej, w końcu coś tam nagrają, zrobią jakieś zdjęcia i jakaś pamiątka to będzie”. Nie, nigdy tak nie myślcie. Może na początku przygotowań jest to dla was obojętne, kto będzie wam błyskał w oczy fleszem, ale po całej uroczystości, będziecie z niecierpliwością czekać, aby zobaczyć jak to wszystko zostało udokumentowane. Zadzwoniłam, zarezerwowałam termin i podczas rozmowy telefonicznej (ze starszym mężczyzną) miałam zupełnie odmienne zdanie od rozmowy z panem z zespołu. Nie spodobał mi się ton w jakim cała konwersacja była przeprowadzona, ale machnęłam ręką, bo byłam najnormalniej w świecie zmęczona tym całym szukaniem. Moją czujność uśpił młody mężczyzna, który dał mi jakąś nadzieję, że może jednak będzie z tej mąki chleb. Był zaangażowany, profesjonalny i widać, że zna się na swojej robocie. W dniu naszego ślubu wparowali do domu i w bieg robili zdjęcia, bo chcieli nagrać jeszcze kawałek bramy. Zupełnie im nie przeszkadzało, iż stałam (hmm, chwiałam się) na jednej nodze, bo mój jeden but został zabrany wedle zwyczaju na zewnątrz, by pokazać go Panu Młodemu. Nie powiem, że się nie zirytowałam. W trakcie wesela, kiedy chcieliśmy bawić się wspólnie z naszymi gośćmi targał nas po parku przy obiekcie i strzelał mnóstwo zdjęć (z czego połowy nie dostaliśmy), ale "okej” pomyślałam „będzie fajna pamiątka”. Szczytem jednak było dla mnie kiedy podczas pamiątkowych zdjęć z gośćmi weselnymi padło słowo: „Pani młoda, nie uśmiechamy się tak szeroko”. Myślę, że przeszkadzał mu mój krzywy ząb, ale muszę wspomnieć, że na zdjęciach pozowanych wyglądam jakby mnie ktoś siłą zaciągnął przed ołtarz a na tych z zaskoczenia wyszłam naturalnie, według mnie ładnie, kobieco. Wyglądałam na po prostu szczęśliwą mężatkę. Na wspomnienie sesji plenerowej podnosi mi się ciśnienie. Pozy, które wymyślał i fakt, iż wychwalał swoje pomysły pod niebiosa doprowadzały mnie do szaleństwa. Ani razu nie powiedział, otwórzcie szerzej oczy, ręka nie tu, tylko tam. Wiecie, takie wskazówki dla modeli – laików. Obróbki nie skomentuje, bo naprawdę szkoda moich nerwów, aczkolwiek wspomnę, iż moim ratunkiem okazały się być niewielkie zdolności w obsłudze Photoshopa.

Napisałam ten post, aby podzielić się z przyszłym PM moimi doświadczeniami. Wbrew pozorom nie po to, by się jakoś na fotografie wyżyć. Aa, no tak. Nie wspomniałam o istotnej rzeczy.  W pierwszej części tekstu dokonałam rozdziału na starszego i młodszego mężczyznę nie bez przyczyny. Tym razem moje pierwsze wrażenie również mnie nie zawiodło, ponieważ żałosne zdjęcia zrekompensował nam film. Z pomysłem, super zmontowany. Chłopak złapał na video super śmieszne momenty i na koniec skrócił je do świetnego teledysku. Naprawdę, film jest ekstra!
Dlatego w podsumowaniu chciałabym poradzić, aby w przygotowaniach do tego ważnego dnia nie odpuszczać. Warto się przemęczyć, by potem mieć niezwykłą pamiątkę czy piękne wspomnienia. Dziewczyny,  kierujcie się swoim przeczuciem. Rozmawiajcie z osobami, które macie zamiar obarczyć częściową odpowiedzialnością za rozwój wydarzeń w tym ważnym dniu. Mnie te poszukiwania odrobinę pod koniec przerosły, jednak nie uważam, że rezultat ostatecznie był katastrofalny. 26 sierpnia wspominam z radością i uśmiechem na twarzy.

Jeżeli ktokolwiek dotrwał do końca tego tekstu, zapraszam do podzielenia się ze mną swoimi przeżyciami z pierwszych przygotowań do ślubu. Ja już niedługo przygotuję kolejny wpis z tej serii. W najbliższej przyszłości myślę też o rozpoczęciu serii z budowy domu. Czy jest ktoś, kto byłby tym tematem zainteresowany? 


6 komentarzy:

  1. Zaręczyny i ślub wciąż przede mną, dosyć późno Los postawił na mojej drodze mężczyznę, z którym chcę się zestarzeć, oboje już swoje w życiu przeszliśmy, mam więc nadzieję, że nasz ślub będzie niezapomnianym przeżyciem :)

    Pozdrawiam, she__vvolf 🐺

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj mój ślub już dawno za mną w przyszłym roku stuknie mi już 15 lat (o rany ale jestem już stara ;)). Ostatnio mój mąż mówi do mnie że jak przechodzi obok kwiaciarni to ten zapach kwiatów przypomina mu właśnie dzień naszego ślubu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to właśnie takie drobiazgi potrafią przypomnieć o pięknych chwilach. :)

      Usuń
  3. Bardzo cenne rady. Nie znalałam tej tradycji z zabieraniem buta. Serio? U nas tego nie ma. Rzeczywiście szkoda, że fotograf się nie sprawdził. My na wstępie zaznaczaliśmy, że sesja plenerowa w innym terminie, nie w trakcie wesela. Dobrze, że kapela dała radę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taak, jest wiele jeszcze innych śmiesznych tradycji, o których chłopak mojej koleżanki, mieszkający we Wrocławiu nigdy nie słyszał i też był niektórymi rzeczami bardzo zdziwiony :)

      Usuń