czwartek, 29 marca 2018

Podróżuj ze mną: Barcelona



 Po dłuższej,  przymusowej nieobecności wracam. Choć przygotowałam się na te dwa tygodnie na aktywne blogowanie, rzeczywistość pokrzyżowała mi plany, ale urlop w Polsce minął. Postępy w budowie są a ja wracam i nadrabiam stracony czas. Zapraszam na wpis o pięknej Barcelonie sprzed roku.

** Uwaga! Ostrzeżenie! Ekstremalnie długi wpis! :D

Do Barcelony postanowiliśmy się wybrać w pierwszy wolny weekend, który trafił nam się od początku roku 2017, czyli był to weekend św. Patryka. Lot mieliśmy w czwartek 16 kwietnia rano. Trwał on ok. 1,5 godziny. Pamiętam, że przyjechaliśmy w kurtkach i już na lotnisku w Hiszpanii poczuliśmy ciepłe słoneczko, choć powiewał chłodny wiaterek, ale w porównaniu do deszczowej Irlandii  było cudownie móc powygrzewać twarz do słonecznych promieni. Nie pamiętam dokładnie ile zapłaciliśmy za bilety, ale jak na linię Ryanair były dość drogie ze względu na datę, czyli irlandzkie święto i Bank Holiday. Jednak to był jeden z lepszych momentów, by móc się wyrwać na parę dni.
Nocowaliśmy w miejscu o nazwie Hostel Barcelona. Mieliśmy mały pokoik w jednej z barcelońskich kamieniczek. Znaleźliśmy go na Bookingu i z tego co sobie przypominam nie zapłaciliśmy majątku. Pomieszczenie było bardzo przytulne i w dość dobrej lokalizacji, blisko do stacji metra.
Odkąd pamiętam naszą ulubioną formą zwiedzania jest spacer. Podczas naszych podróży staramy się jak najmniej używać metra czy innych środków transportu, chyba, że wymaga tego sytuacja. Tym razem nie było inaczej. Po zameldowaniu się w hotelu poszliśmy w miasto. Ogromną radość pamiętam sprawiła mi możliwość włożenia jedynie katany dżinsowej a nie kurtki przeciwwiatrowej. Mimo iż od tamtego wyjazdu minęło dość dużo czasu, chciałabym się z Wami podzielić naszymi wspomnieniami, ponieważ Barcelona jest miastem, które mnie w sobie rozkochało i nie sądzę, by prędko miało się to zmienić!
 
DZIEŃ PIERWSZY

Jakoś ok. godz. 13.00 dotarliśmy do hostelu i zaraz po zameldowaniu wyruszyliśmy w pogoń za przygodą. Od samego początku pozwoliliśmy sobie zgubić się wśród barcelońskich pięknych uliczek, które oczarowują każdego – dodatkowego uroku dodaje im piękne wiosenne Słońce. Żałuję, że nie było jeszcze zielono. Wtedy pokochałabym Barcelonę jeszcze bardziej i chyba siłą, by mnie stamtąd nikt nie zabrał. :D
Do naszego miejsca zatrzymania szliśmy obok ronda przy PLACA ESPANYA oraz obok dwóch charakterystycznych wieży TORRES VENECIANAS. 


1.      Pierwsze miejsce, w które dotarliśmy było PARC DE LA PRIMAVERA. Trafiliśmy tam zupełnie przypadkiem, ale uroczy wodospad, zielone roślinki oczarowały nas i kupiły w stu procentach. 



2.      W następnej kolejności udaliśmy się w stronę portu Barcelony oraz 42 metrowej rzeźby przy PLACA DEL CARBO w kształcie łuków. Stamtąd już bardo blisko do POMNIKA KRZYSZTOFA KOLUMBA, który jest jednym z kilku znaków rozpoznawalnych miasta. Ma on upamiętniać powrót Kolumba z Indii, został zbudowany w 1888 roku i rozpoczyna (lub kończy) słynny deptak LA RAMBLA. Stoi on przy PLACA PORTAL DE LA PAU  obok starego portu, czyli PORT VELL.  



3.      LA RAMBLA  urzekł nas atmosferą, ale odrobinę drażnił nas tłok. Przepychanki i ten bieg, ku… niczemu. Mnóstwo było tam „sprzedawców”, którzy swój „towar z najwyższej półki” rozkładali na ręcznikach, by w każdym momencie móc zawinąć swój biznes i uciec przed patrolującą Strażą Miejską. Spacerując tą ulicą możemy napotkać wiele ciekawych kawiarni czy też występów różnych artystów. Jest to miejsce, które tworzy naprawdę wspaniały klimat. Znajduje się tam również PAŁAC WICEKRÓLOWEJ oraz słynne targowisko LA BOQUERIA. 


4.      Miejsce, gdzie odnaleźliśmy kolejną fontannę była plac o nazwie PLACA DE LA CATALUNYA. Było tam prawie jak na krakowskim rynku z całym stadem wygłodniałych gołębi. :D Stamtąd też odjeżdżają autobusy m.in. na lotnisko.

5.      Z Placu Katalońskiego udaliśmy się  stronę barcelońskiego Łuku Triumfalnego, czyli ARC DE TRIOMF. Ciekawostką jest, że łuk nie został zbudowany w celach militarnych jak wszystkie w Europie a jedynie w celach artystycznych. Widnieje na nim napis „Barcelonare les nacions", czyli „Barcelona wita narody”. A deptakiem udaliśmy się do parku PARC DE LA CIUTADELLA, który jest najstarszy parkiem w tym mieście. Ciekawe miejsce, warte odwiedzenia i przede wszystkim piękne i zielone! Przy deptaku zasadzono wysokie palmy. Panuje przyjemny klimat. Spacerują tubylcy, ludzie samotnie, w grupkach czy z psami. Nie brakuje też tam turystów, ale wystarczy miejsca dla każdego! :) Dodatkowo co kawałek można usiąść na ławce, by wygrzać się do słoneczka. 




** Taką dodatkową historią z tego wyjazdu jest jednocześnie ostrzeżeniem – sami zaopatrzcie się w leki przeciwbólowe, ponieważ w Hiszpanii jest zakaz sprzedawania leków w zwykłym sklepie spożywczym przy ladzie. U mnie pojawił się silny ból głowy i zanim przeszedł on w pulsujący i nie do zniesienia ucisk byłam w stanie go znosić. Jednak kiedy rozpoczęłam poszukiwania proszku było już po 17, więc wszystkie pobliskie apteki były zamknięte. Musiałam wrócić do pokoju i byłam na siebie okrutnie zła, że zamiast zwiedzać leżę w zaciemnionym pokoju i przeklinam głośny Hiszpan za rozmowę tuż pod naszym oknem. Sytuację uratował mąż, który znalazł aptekę dyżurującą! 

  
DZIEŃ DRUGI

1.      Kolejnego dnia udaliśmy się do PARKU GUELL. Pogoda była naprawdę piękna. Musieliśmy jechać na drugi koniec miasta, ale muszę przyznać, że była o dość przyjemna podróż. Metro w Barcelonie jest czyste i zadbane (przynajmniej na takie wtedy trafiliśmy). Tłok również był znośny. Myślę, że to miejsce jest znane przez dużą część osób. Park zaprojektowany przez Antoniego Gaudiego, sam Guell natomiast sfinansował prace nad nim, stąd nazwa tego miejsca. W jednym budynku mieszkał sam Gaudi, ale nie zaglądaliśmy do środka, teraz już nawet nie pamiętam dlaczego. Jest to naprawdę ciekawy punkt na mapie Barcelony, którego zdecydowanie nie warto omijać w swojej podróży. Jest zielony, klimatyczny, wyjątkowa zabudowa. A wszystko zadbane i czyste! A do tego z góry roztacza się piękny widok na miasto, z którego pręży się SAGRADA FAMILIA.


2.      SAGRADA FAMILIA, czyli nasz drugi must see z listy. Niestety nie udało nam się zwiedzić go od środka. Tłumy były ogromne a nam brakowało czasu podczas trzydniowej wycieczki. Spędziliśmy  sobie podziwiając kościół w parku po drugiej stronie ulicy, gdzie drzewa choć odrobinę przysłaniały prężące się wokół całego budynku żurawie. Właśnie tam znajduje się pochówek wspomnianego wyżej Gaudiego. Bazylika znajduje się na liście UNESCO. Nie widzę możliwości, aby tam nie zajrzeć. W końcu jest to jeden z najbardziej popularnych zabytków Barcelony! 

3.      Naszym następnym krokiem było udanie się na kolejkę na górę Montjuic. Odczekaliśmy swoje w kolejce, ale było warto! Piękne widoki z góry, atmosfera. Słoneczko wiosenne i niedobra pizza. :D Ale no cóż, z głodem nie wygrasz. :D Gdy opuszczaliśmy to urocze miejsce było ok. godz. 18.00.  Naszym planem na wieczór było udać się na pokaz fontanny. 



4.      FONT MAGICA. Teraz nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że pokaz rozpoczął się ok. godz. 21, kiedy się ściemniło. Choć bywałam na podobnych wydarzeniach żadne wcześniej nie zrobiło na mnie takiego wrażenia! Zajęliśmy sobie miejsce na górze przy schodach ruchomych i mieliśmy naprawdę świetny widok. Coś niesamowitego. Dało się czuć tę magię stolicy Katalonii. Coś w tym jest.




** Jeśli jesteście w Barcelonie koniecznie udajcie się do knajpek (nawet kilku, nie jednej). Zgarniajcie przepyszne tapas, zamówcie pyszne cytrynowe piwko i czerpcie z tej atmosfery takiego relaksu i przede wszystkim radości. To był grzech dla moich bioder, ale raj dla kubków smakowych! 

 
 DZIEŃ TRZECI

1.      Ostatniego dnia nie spieszyliśmy się i na drugie śniadanie udaliśmy się (dość wczesne drugie śniadanie). Do pobliskiej knajpki. Wdrapaliśmy się na piętro, które było całe oszklone. Podczas, gdy wtedy jeszcze narzeczony poszedł po jakieś pyszności ja obserwowałam budzącą się powoli do życia Barcelonę. To był wspaniały widok, obserwować ludzi, którzy niespiesznie zmierzali do swoich obowiązków i ludzi, którzy dbali o porządek. Właśnie! Tym byliśmy bardzo zachwyceni i od tamtego czasu wszystkiego miasta porównujemy do stolicy Katalonii. Tam było naprawdę czysto,  rzadko zdarzało odczuwać się jakieś nieprzyjemne zapachy a walające się śmieci po chodniku tam nie mają prawa bytu. Naprawdę zrobiło to na nas duże wrażenie!

Planem na trzeci i ostatni dzień zwiedzania Barcelony było odwiedzenie stadionu FC Barcelona.  Nie jesteśmy wielkimi fanami piłki nożnej, ale będąc tam, stwierdziliśmy, że warto odwiedzić miejsce, które tworzy kulturę.  Z przykrością jednak muszę stwierdzić, że obejrzeliśmy jedynie budynek z zewnątrz z prostej przyczyny – szkoda nam było zapłacić 30 euro za jeden bilet, by zwiedzić coś, co nie jest naszą pasją. Jednak dla kogoś, kto się lubuję w tej tematyce będzie to punkt warty odwiedzenia i wydania pieniędzy.

3.      Ostatnie godziny spędziliśmy spacerując po mieście. Wsiedliśmy w metro i dojechaliśmy blisko plaży. Zjedliśmy lody i szarlotkę. Popijałam pyszną kawę, patrząc w morze i wszystkich uprawiających różne sporty: od siatkówki przez koszykówkę po jazdę na rowerze czy deskorolce. 





Po tym krótkim wyjeździe muszę stwierdzić, że Barcelona pozostanie w moim sercu na długi czas. Pozostawiła po sobie pewien sentyment i tęsknotę. To miasto, jego urok sprawiło, że chętnie wróciłabym tam jeszcze nie raz.  Będąc tam zwiedziliśmy mnóstwo miejsce, nie spiesząc się. Mieliśmy czas na relaks, rozmowę i poznanie nowej kultury, która wydaje mi się być bardziej… wyluzowana np. od nas Polaków! Kto jeszcze nie był, niech się nie zastanawia, bo Barcelona to naprawdę piękne miejsce, w którym każdy znajdzie coś dla siebie!

wtorek, 13 marca 2018

"Księga soków" - vademecuum wiedzy o owocach i warzywach



Autor: Michael Murray
Wyd.: Vivante
Gatunek: Książka kucharska
Ocena: 4,5/5
 
Przyznaję się bez bicia, że niekoniecznie miałam ochotę, by sięgnąć po „Księgę soków”. Wydawało mi się, że nie dowiem się z niej wielu ciekawych rzeczy. W końcu jednak zdecydowałam się ją przeczytać. Teraz nie żałuję. Książka to vademecum wiedzy o owocach i warzywach, napisana w prosty i ciekawy sposób. Murray opisuje jak wiele pozytywnych skutków mają dla nas witaminy przyswajane z warzyw i owoców. Przyznaję, że choć większość przepisów na soki brzmią przepysznie, to podczas czytania zdarzało mi się krzywić. Pomyślałam, że zamiast rozpisywać się nad treścią książki podam Wam kilka przepisów na różne soki. Jest to ten rodzaj literatury, które czyta się dość wolno, więc dobrym pomysłem jest czytać ją na przemian z inną książką, bo niestety chwilami bywałam znudzona i jedynie przeskakiwałam wzrokiem strony, w momencie, gdy byłam mniej zainteresowana. Nie zmienia to jednak mojego zdania, że jej treść jest mądra i warto z niej korzystać, jeśli mamy taką możliwość! :)


ZWIĘKSZONE ŹRÓDŁO ENERGII
·         Garść naci pietruszki
·         3 marchwie
·         1 duży burak z liśćmi

POCAŁUJ MNIE NA RÓŻOWO

·         1 filiżanka malin
·         1 duży grejpfrut różowy, obrany


PIKANTNE BORÓWKI Z JABŁKIEM

·         ½ filiżanki borówek brusznic
·         ½ cytryny ze skórką
·         ½ filiżanki winogron
·         2 jabłka pokrojone w kliny

PIANKA MIĘTOWA

·         Garść liści mięty
·         2 owoce kiwi, obrane
·         1 zielone jabłko, pokrojone w kliny


NEKTAR Z MANGO I MORELI
·         4 morele, wydrylowane i przepołowione
·         1 owoc mango, wydrylowany i pokrojony
·         1 pomarańcza, obrana


niedziela, 11 marca 2018

Czy wierzycię w potęgę podświadomości? - poradnik Josepha Murphego



Autor: Joseph Murphy
Wyd.: Świat Książki
Gatunek: Poradnik, nauki społeczne
Ocena: 3,5/5


„Potęgę podświadomości” opisuje się jako jeden z najbardziej skutecznych poradników dotychczas wydanych a metody opisane przez Josepha Murphego jako najbardziej rewolucyjne.

Rewolucyjne techniki doktora Murphy’ego opierają się na sprawdzonej zasadzie: Jeśli uwierzysz w coś bez zastrzeżeń i możesz to zobrazować w swoim umyśle, usuniesz podświadome przeszkody, które powstrzymują cię przed osiągnięciem upragnionego celu, a twoja wiara stanie się rzeczywistością.
Ten niezwykły poradnik pomoże ci uwolnić umysł i przekaże praktyczne wskazówki, dzięki którym osiągniesz sukces, prestiż i dobrobyt, zdobędziesz przyjaciół, umocnisz szczęśliwe małżeństwo, pokonasz lęki, pozbędziesz się złych nawyków i nałogów.

Opanuj proste techniki przedstawione w książce i odkryj, jak łatwo możesz usunąć psychiczne bariery między tobą a twoimi marzeniami.

Tak opisywana jest ta książka na lubimyczytac.pl, ale co ja o niej sądzę? Czy podzielam zdanie miliona ludzi, których życie odmieniło się dzięki tej książce? Uważam, że jej treść jest wiarygodna i mądra. Ja jednak nigdy nie przepadałam za tym rodzajem literatury, gdyż podczas jej czytania nudziłam się, wydawało mi się, że autor powtarza ciągle jedno i to samo. Nie umiałam czerpać z nich żadnych korzyści. Byłam ciekawa jednak tej książki ze względu na wiele pochlebnych opinii. Wiadome jest, że w ostatnich latach poradniki zyskały rzeszę swoich fanów, stąd doszłam do wniosku, że najlepiej przekonać się na własnej skórze.  Otóż duży plus dla „Potęgi podświadomości” jest taki, że czyta się ją błyskawicznie. Bałam się, że jeżeli jej treść nie przypadnie mi do gustu będę się z nią męczyć. Połknęłam ją w przeciągu dwóch dni, co być może było moim błędem. Dlaczego? Autor już na początku książki nakłania aby mocno skupić się na opisywanych przez niego przykładach, ale ich mnogość sprawiała, że po prostu przyspieszałam tempo. Nie za bardzo interesowały mnie fragmenty, których w żaden sposób nie umiałam dopasować do siebie i swojej obecnej sytuacji życiowej.
Siedząc przed komputerem zastanawiam się czy wyniosłam jakieś korzyści z czytania tej książki i czy faktycznie Murphemu udało się mnie przekonać co do siły drzemiącej w ludzkiej głowie. Nie wiem czy zostałam w stu procentach pochłonięta jego wnioskami, ale muszę z pewnością stwierdzić, że zasiała ta książka we mnie ziarnko niepewności. Dlaczego? Jestem osobą, która lubi martwić się dużo i na zapas. Po przeczytaniu tego poradnika przy każde negatywnej myśli, pojawia się takie ukłucie: a co jeśli sobie to wyprosisz? Wykraczesz? Od tamtej pory powstrzymuje swoje wewnętrzne narzekanie i marudzenie stawiając sobie za wyzwanie wypróbowanie jego metody i sprawdzenie czy ona faktycznie ma racje bytu w moim życiu. Choć praktykuję ją bardzo krótko i robię to odrobinę na swoich zasadach, zauważam różnicę. Nie zamartwiam się i często jestem w lepszym nastroju. Przyda mi się to w tym roku, który zapowiada się burzliwie a zmian nadchodzi naprawdę wiele.
Było warto przeczytać tę książkę, choćby dla jednego spokojniejszego dnia a czy przyniesie to jakieś długotrwałe efekty? Nie wiem, ale bardzo bym chciała. Wiem jedno – ta książka trafiła do mnie nie bez przyczyny. :)