wtorek, 30 stycznia 2018

"Arabski mąż" Tanya Valko



Autor: Tanya Valko
Wyd.: Prószyński i S-ka
Gat.: Literatura współczesna, fikcja
Ocena: 4,5/5


Znowu się stało – zupełnym przypadkiem sięgnęłam po książkę nie zdając sobie sprawy, że jest to ostatnia część sagi, ale jeśli jesteście w jej posiadaniu  nie musicie się martwić. Akcja powieści jest klarowna i nie trzeba być zaznajomionym z poprzednimi wydaniami, by się nie pogubić. 
Autorką książki jest kobieta o pseudonimie Tanya Valko – pisarka z wieloma tytułami na koncie, m.in.: sagą azjatycką i arabską, ale jest to moja pierwsza pozycja tej kobiety i jeszcze nie zdecydowałam, czy zachwyciła mnie na tyle, by sięgać po więcej.
„Arabski mąż” opowiada o dwóch siostrach starszej Marysi i młodszej Darii – siostrach podwójnego obywatelstwa. Kobiety po różnych przejściach zostają rozdzielone. Marysia zwana również Miriam wiedzie dostanie i beztroskie małżeńskie życie z Hamidem Binladenem a jej siostrę dorwał i omamił dżihadysta John czy też Jasem. Kobieta poślubia go i od tego momentu nie potrafi odnaleźć drogi powrotu z piekła, które sama sobie zgotowała.
Narracja prowadzona jest zmiennie przez dwie kobiety i naprawdę nie da się nie zauważyć jak wielka jest różnica pomiędzy nimi. Marysia, choć kilka lat starsza i owszem – sympatyczna i słodka – zupełnie nie pasuje mi do świata, o którym pisze Valko. Infantylna i co tu dużo mówić – lekkomyślna. Jej zapału ciężko nie nazwać słomianym a decyzje, które podejmuje są tak bezmyślne, że aż mnie oczy szczypały, gdy czytałam jak jej mąż muzułmanin jej ulega. Wesoła postawa nijak pasowała mi do sytuacji, w której się znajdowała i chwilami ciężko było mi uwierzyć, że jest załamana losem młodszej siostry. Pozorna odwaga wyparowała, gdy znalazła się w samym środku piekła. Przestała myśleć o Darii a egoistycznie chciała ratować swój tyłek, tyle że było już za późno! Co do jej męża – no cóż, jak na człowieka walczącego z kalifatem i terroryzmem na świecie był mało świadomy w jakie bagno się ładują, wyjeżdżając do Rakki. Chwilami też odnosiłam wrażenie, że autorka usilnie próbuje przekonać czytelnika o wspaniałomyślności i dobroduszności Hamida, jakby ciężko było w to uwierzyć. Przykro mi to stwierdzać, ale chociaż Marysia i jej mąż to dwie bardzo sympatyczne postaci to brakowało mi w nich jakiejś prawdziwości… byli w pewnym stopniu nierealni, co stanowi duży minus tej powieści.
Zupełnie inne przemyślenia mam na temat Darii – kobiety o prawdziwie polskiej osobowości. Wybuchowa, zbuntowana, z wolą walki, ale jednocześnie słaba i bojaźliwa. Jej siostra kojarzy mi się z romantyczną bohaterką a Daria z prawdziwą wojowniczką, która w trosce o swoje życie jest w stanie wiele przezwyciężyć. Z czasem jej siła wzrasta a ciężkie doświadczenie jedynie umacniają w niej wolę życia, przy którym kurczowo się trzyma.
Choć nie jest to moja pierwsza lektura o takiej tematyce to tragedia, która spotyka tych ludzi, te kobiety i dzieci nigdy nie pozostaje mi obojętna. Tym razem nie było inaczej. Dosadne opisy wykonywanych zbrodni, przerażająca sytuacja w więzieniach i haremie i ta dręcząca myśl, że to nie jest wyssane z palca, że to nie jest bajka, że z zamknięciem książki, nie znikną problemy tego świata, jest mocno smucąca. Jednak najgorsza jest bezczynność i ta niemoc, z którą zwykły Kowalski musi oglądać okrutność i brutalność tych ekstremistów. Pozostaje nam jedynie być świadomym, dokształcać się i dowiadywać się na jakim świecie żyjemy. Książka zdecydowanie warta przeczytania. Odsłania ludzkie słabości, ale jednocześnie podkreśla, że człowiek jest w stanie walczyć o siebie do ostatniego tchu.  


wtorek, 23 stycznia 2018

Dwie twarze Złotka



Autor: C. J. Skuse
Wyd.: Burda Książki
Gatunek: Thriller, sensacja, kryminał
Ocena: 4/5



„Złotko” to książka, która w pierwszej kolejności przyciągnęła moją uwagę swoją okładką – na pierwszy rzut oka słodką i cukierkową i taka też wydaje się być jej treść i zanim otrząśniemy się z tego, co znajdujemy w środku, jesteśmy już wciągnięci w świat Rhiannon – zwaną Ree lub tytułowym Złotkiem.
Ta młoda, wbrew pozorom, ambitna i inteligentna młoda kobieta za dnia do bólu przypomina swoje koleżanki. Ma chłopaka, znajomych, pracę, którą  teoretycznie lubi, ale to wieczorem zasiada do listy, by wypisać w niej kolejne nazwiska, których chce pozbawić ludzkiego tchnienia. Co więcej, nie poprzestaje na niej. Działa i to dość intensywnie. Jej samozwańczym zadaniem jest pozbycie się wszelkiej skazy społeczeństwa, czyli głównie gwałcicieli i zbrodniarzy. Dodatkowo jej wyimaginowany świat stanowi dla niej duże wyzwanie aktorskie, a jej rola to bezbronna słodka – idiotka!
Jestem lekko zdezorientowana i nie do końca wiem, co o tej powieści sądzić. Podczas kilku pierwszych rozdziałów, myślałam, że będzie to najgorszy prymityw, jaki kiedykolwiek czytałam. Chwilami bywałam zdegustowana dość dosadnym opisem wszelkich metod wykonawczych Złotka. Jednak zgłębiając lekturę zauważyłam, że rozluźniam się przy niej i jakoś nie chce mi się jej odkładać, co stanowi zupełne przeciwieństwo czasu jaki nad nią spędziłam. Nawet mój mąż stwierdził, że dość długo nie mogę jej skończyć i faktycznie tak było, dlatego też między innymi odjęłam cały punkt a nie tylko pół.
Muszę napisać i ostrzec, że ta powieść jest naprawdę pokręcona. Sama Ree nazywa się seryjną morderczynią, chociaż chwilami próbuje się przed sobą tłumaczyć. Winę zrzuca na wszystkich wkoło oczekując, że podporządkują się jej woli w stu procentach. Odgrywa rolę wartą Oscara, ale chwilami emocje biorą górę i zaczyna zostawiać ślady, nie zdając sobie sprawy, że w momencie, gdy zapragnie, by jej życie ułożyło się na nowo, wywróci się do góry nogami.
„Złotko” jest przeładowane czarnym humorem. Na każdym kroku Rhiannon odsłania swoją niezrównoważoną osobowość i chełpi się swoimi „zasługami”. Natomiast największą zaletą tej powieści był dla mnie fakt, że w sumie to nie jest wiadomo dokąd ona zmierza. Gdy już przez chwilę pomyślałam, że autorka sięgnęła po najbanalniejsze zakończenie, zostałam miło zaskoczona. Od początku do końca oczekiwałam od tej książki, że będzie szalona i lekko oderwana od rzeczywistości.
Nie mogłabym pozostawić kwestii bohaterów bez komentarza. Zamierzam się skupić jedynie na tytułowym „Złotku”, bo reszta postaci jest tak mocno nijaka, że nawet nie wiedziałabym, co więcej o nich napisać. Nudni, przeciętni i do bólu irytujący w przeciwieństwie do Rhiannon – chorej psychicznie, z dziwnym poczuciem humoru. Taka legalna blondynka z tasakiem – swoim rozpoznawalnym narzędziem zbrodni. Cóż za połączenie! Myślę, że w literaturze brakuje takich szalonych, odróżniających się postaci.
Jestem pewna, że czytelnicy po przeczytaniu „Złotka” podzielą się na dwie grupy: tych, którzy ją polubili (bo pokochali to chyba za duże słowo) i tych, którzy chcą o niej zapomnieć. Trzeba po prostu przeczytać i samemu przekonać się, do której grupy zamierza się dołączyć!


piątek, 19 stycznia 2018

Podsumowanie 2017 roku :)




Do podsumowania zeszłego roku zbierałam się naprawdę długo. W końcu większość swoich myśli na ten temat spisałam na kartce, by potem je wklepać w komputer.
Ostatnie 12 miesięcy nie mogę powiedzieć, że były nudne. Prawie wszystko kręciło się wokół dwóch głównych tematów: ślubu i budowy domu. Gdybym mogła cofnąć czas, ale mieć aktualne doświadczenie, nie zdecydowałabym się na połączenie  dwóch tak ważnych wydarzeń.  Pewnie dodatkowym utrudnieniem byliśmy my sami a raczej drzemiąca w nas Zosiasamosia, która  nie pozwalała nam dać się komuś wyręczyć. :/ Stąd też wieczorami po skończonych pracach na budowie gnaliśmy załatwiać sprawy weselne… ale po kolei.
Rok 2017 rozpoczęliśmy w Irlandii, ale już w lutym byliśmy na dwutygodniowym urlopie w Polsce. Dopełnialiśmy część weselnych formalności, mimo zabiegania udało nam się wybrać do Zakopanego w towarzystwie przyjaciół. W międzyczasie „przygotowywały” się dokumenty, by już w maju ruszyć z fundamentami. To było coś! Jeszcze w marcu na irlandzkie święto Patryka udaliśmy się do Barcelony. Pokochaliśmy to miasto. Zaczerpnęliśmy słoneczka i zebraliśmy duży zapas energii do działania. 








Jak pisałam wyżej, w maju ruszyły prace budowlane. Jak tak o tym pomyślę to w mgnieniu oka postawiliśmy dom do stanu surowego zamkniętego, ale tak naprawdę kosztowało nas to dużo wysiłku i stresu. Nie mówiąc już o kosztach finansowych i o wirze w portfelu. Kiedyś myślałam, że od takiego etapu do wprowadzki jest się już o krok. Głupia! Jeszcze tylko worek $$$ i wchodzimy! :D Na temat budowy szykuję osobną serię (nie bez pomocy męża). 




W 2017 roku spotkały nas nie tylko piękne chwile, ale i te ciężkie, kiedy rosła gula w gardle i brakowało słów. Nie obyło się bez nerwów, łez i nieporozumień. Niestety ta wybuchowa mieszanka emocji jest nieodłączną częścią poważnych, życiowych decyzji. Teraz tego nie żałuję. Mam to za sobą a jestem o krok do przodu. Przykre wspomnienia się zatrą a zostaną tylko te piękne. Czasem tylko drażni mnie, że niepotrzebnie utrudniam sobie życie i zamiast na skróty, wybieram tę bardziej wyboistą ścieżkę.
Im więcej piszę, tym więcej wspomnień przychodzi mi do głowy. Choćby nawet szalony wieczór panieński czy relaksujące spacery po lesie, obcowanie poprzez obiektyw z dziką zwierzyną.
Ten rok był bardzo pracowity. Czy byliśmy w Polsce czy w Irlandii zawsze mieliśmy coś do zrobienia. Zresztą – mój mąż jest mistrzem w wyszukiwaniu sobie zadań! Gdy o tym myślę, dziwię się, że nie piekł mnie tyłek od jazdy samochodem. Od rana na budowie  śniadanie – obiad – sprawy weselne a po drodze nie mogłam nie zahaczyć o jakiś skład budowlany. :D Jeszcze dwa dni przed ślubem dłubaliśmy coś przy domu. To tam w salonie szlifowaliśmy nasz pierwszy taniec (nie chcę nawet pamiętać co zrobiłam z butami). Gdy wracam wspomnieniami do przygotowań ślubnych jestem na siebie odrobinę zła, że na niektóre kwestie nie poświęciłam więcej czasu. Natomiast sam 26 sierpnia był piękny a ja od samego rana czułam się jakbym szła jako gość a nie panna młoda! Zupełny luz! ;D Tydzień po weselu udaliśmy się na Gran Canarię w podróż poślubną, na temat, której również szykuję ostatni już z tej serii wpis! ;) A potem, od września leciało z górki. 















Urodził się nowy członek naszej rodziny – mój prawowity chrześniak. W końcu też po dwóch latach polecieliśmy do Polski na święta i nawet jednodniowy wirus w Wigilię ( pierwszą u teściów :/ ) nie popsuł mi humoru. 




Ten rok był dobrą okazją do spełniania naszych marzeń. Staraliśmy się zawsze myśleć pozytywie i korzystać z życia jak najbardziej się da. Ostatnie miesiące przyniosły wiele zmian. Myślę, że oboje w pewien sposób dojrzeliśmy i wraz z pojawieniem się obrączki na palcu wydaje mi się,że zaczęliśmy ostrożniej budować przyszłość naszego związku. Mam nadzieje, że wiecie co mam na myśli.
Na ten rok planujemy wiele zmian. Nadal chcemy inwestować w nasze gniazdko. Niespełnione marzenia z zeszłego roku dołączam do tych aktualnych i czekamy na to co przyniesie ten 2018 rok, gotowi trochę go wspomóc. :D 

wtorek, 16 stycznia 2018

"Zapisane w wodzie" - o przeszłości, od której nie uciekniemy



Autorka: Paula Hawkins
Wyd.: Świat Książki
Gatunek: Dreszczowiec, Kryminał, Suspens, Powieść psychologiczna
Ocena: 5/5


Gdy tylko dowiedziałam się o nowej książce autorki „Dziewczyny z pociągu” wiedziałam, że chce ją mieć! Jednak to opis na okładce zaciekawił mnie w pierwszej kolejności. Historia Danielle Abbott w wodach Topieliska już od samego początku wywoływała u mnie dreszczyk emocji! Serio! Wmieszanie w to zdolności paranormalnych, nawiedzonego domu, czarownic i rozdziałów retrospekcyjnych sprawił, że ani na moment nie poczułam się zawiedziona. Mam tylko jedno, naprawdę malutkie „ale” – akcja rozkręcała się odrobinę za wolno i monotonnie, jednak po kilkudziesięciu stronach ciężko się od niej oderwać. Różne wątki, mnóstwo teorii, wątpliwości i podejrzliwość wobec każdego nadało tej książce pazura.
W skrócie „Zapisane w wodzie” to opowieść o Jules, która przyjeżdża do rodzinnego miasteczka, by po rzekomym samobójstwie siostry, zaopiekować się jej córką. Buntowniczką. Ich wzajemne relacje od samego początku nie są łatwe i kobiety nie rzucają się sobie w ramiona od progu, ale wszystko ma swój początek w przeszłości rodziny Abbott. Tajemnice sióstr, trudne dzieciństwo, gwałt, okropne i mrożące krew w  żyłach historie związane z rzeką płynącą tuż obok domu nie ułatwia Julii przebywania w miejscu, gdzie wszystkie te wspomnienia odżywają na nowo. Szybko okazuje się, że śmierć Nel nie ma łatwego wytłumaczenia a wiąże się z tym o wiele więcej wątków i to nawet tych, które miały miejsce wiele, wiele lat wcześniej. Jednak przeszłość dopada każdego.
W powieści pojawia się duża liczba postaci narracyjnych. Każda z nich ma coś do powiedzenia w tym temacie. Stąd pojawia się mnogość podmiotu lirycznego. Wiem, że nie każdemu to odpowiadała. Mi jednak przypadło do gustu. Pozwoliło spojrzeć na tę sprawę pod innym kątem. Myślę też, że kreacja bohaterów została poprowadzona w  ciekawy sposób i nikt z tych postaci nie był nudny. Każdy wnosił coś do sprawy. Każda narracja miała sens i przybliżała nas o krok do rozwiązania tej zagadki. Okazało się, że Topielisko ukrywa wiele dramatów, które według narratorów zawsze odwracały się przeciwko kobietom, stąd nazywano to miejscem pozbywania się problematycznych kobiet. Nel Abbott z pewnością taka była. Dążyła do prawdy. Chciała rozwiązać zagadkę tego miejsca, co ostatecznie poprowadziło ją do zguby.
Jeśli chodzi o postać Jules, której narracji było najwięcej – chwilami się zastanawiałam czy z nią jest naprawdę wszystko w porządku. Dla mnie wyglądała jak osoba z zaburzeniami psychicznymi. Słyszy głosy, kroki na schodach, muzykę. Kobieta jest przestraszona i zagubiona. Podobieństwo między nią a siostrzenicą jest uderzające. Obie wrażliwe, podatne na oceny osób z zewnątrz. Obie są… hmm – dzikie – myślę, że to dobre słowo. Stronią od ludzi, nie ufają im. Są kruche i bezbronne, choć wmawiają sobie i innym, że jest zupełnie odwrotnie.
Jeśli miałabym ocenić całość, to uważam, że ta książka jest pokręcona. Każdy z bohaterów ukrywa tajemnice, swoją ciemną stronę. To angielskie miasteczko wydało mi się być zbiorowiskiem czarnych owiec. Cała fabuła jest utrzymana raczej w pesymistycznym tonie. Wyobrażając sobie to miejsce, ciągle widziałam mgłę przed oczami i w żaden sposób nie mogłam jej od siebie odeprzeć.
Prawdę mówiąc, przed rozpoczęciem tej lektury miałam podejrzenie, że rozwiązanie zagadki znajdziemy pod samym nosem podobnie jak w „Dziewczynie z pociągu” (miałam rację), przez co podejrzewałam każdego. Każdy miał wystarczająco mroczną naturę lub motyw i jak dla mnie było to zagranie celowe. Podsumowując – Jestem bezdyskusyjnie na tak! Stawiam duży plus za zbudowanie nastroju, oryginalność fabuły oraz pomieszanie roztropności z odrobiną szaleństwa i magii nadaje tej książce wyjątkowego wydźwięku! Jak dla mnie  punkt wyżej od „Dziewczyny z pociągu”.